autor: NT JOP » 16 kwie 2015, 9:07
Wojna totalna – wydanie specjalne – Czerniejewo 1945
Odcinek czwarty, finalny
Szanowni Państwo! Dzisiaj zamierzam zakończyć moje opowiadanie o prawdziwym, aczkolwiek wycinkowym obrazie wojny. Wojny, która dobiegała już końca, a jej losy zostały dawno rozstrzygnięte na odległych polach wielkich bitew o strategicznym znaczeniu, ale stare i mądre powiedzenie głosi, że wojnę łatwo rozpętać, ale trudno zakończyć, nawet w takiej małej mieścinie jak Czerniejewo...
Pamiętam, jak ojciec, jako naoczny świadek, relacjonował mi pierwsze chwile kontaktu Rosjan którzy byli wtedy na ulicy, (obecnie Poznańskiej) z kolumną transportującą wyraźnie rannych i nie skorych do żadnego oporu Niemców... Z sytuacji wynika, co potwierdza w swoim materiale K. Bilski (W.G. – styczeń 1995) że musiała to być już ta faza konfliktu, gdy niemiecka eskorta - czyli grupa bojowa dysponująca realną siłą i wolą walki - prąca do przodu i jak im się mogło wydawać wprost na zachód, przemknęła obok poczty i osiągnęła już rejon szkoły przez nikogo do tej pory nie niepokojona. Ale, albo z powodu rozpętania się walki na jej tyłach, czyli w rejonie poczty, albo ze względu na to, że ulica biegnąca na zachód, skręca tam faktycznie na południe - w kierunku Nekli - czyli prawie równolegle do kierunku z którego przybyli, (a taki kierunek ucieczki nie miał żadnego sensu) postanowiła stawić opór, z całą pewnością nie mając przy tym pojęcia komu. Przynajmniej w sensie potencjału przeciwnika, któremu rzuciła wyzwanie. Relacja mojego ojca, bezpośredniego świadka wydarzeń w rejonie poczty: Od strony cmentarza, (Radomic) zza narożnika poczty, wyjeżdżają kolejne samochody z poowijanymi jak egipskie mumie Niemcami, kto ma siłę, ten podnosi ręce ku górze. Stojący na ulicy Poznańskiej rosyjski żołnierz, nie opuszcza lufy... trup ściele się gęsto. Jakiś pojazd przypominający autobus, wypełniony betami, pewnie ze względu na śmierć kierowcy, ładuje się na budynek poczty. Od strony szkoły dolatują pierwsze salwy armatnie, jest kompletny chaos i bałagan, bo zaskoczenie stron jest zupełne. Tyle okiem naocznego świadka z tej fazy i miejsca konfliktu. Niemiecka kolumna została przedzielona przez Rosjan i tutaj jest to raczej wybijanie Niemców i zatrzymywanie pojazdów, niż walka. Realny przeciwnik Rosjan, „okopał” się w rejonie szkoły i wiatraka. Żołnierze radzieccy ruszają do zwarcia z przeciwnikiem, który sprytnie wykorzystał sytuację i schronił się m. innymi w płytkim stawie który jest położony na rozstaju dróg koło szkoły. W stawie stoi i strzela niemiecki wóz pancerny bliżej nie określonego typu. Prowadząc ogień z zaimprowizowanego „okopu”, sam jest trudny do „namacania”, bo ledwie jest widoczny, a wszystko dzieje się w gęstym tumanie mgły i kompletnym chaosie. W rejon szkoły, czyli na odległość rzutu kamieniem, podjeżdżają kolejne czołgi Rosjan, jeden z nich, ten który wjechał na teren samej szkoły, czyli od północnej strony w stosunku do stawu i stojącego za nim wiatraka, (krzyżyk na mapie) po trafieniu pociskiem z haubicy, zostaje rozdarty na strzępy i wylatuje dosłownie w powietrze, po eksplozji własnej amunicji. Dwa kolejne czołgi rosyjskie, zostają trafione i wyłączone z walki na wylocie ul. Poznańskiej. Czwarty czołg radziecki, próbuje najwidoczniej zablokować ewentualną ucieczkę Niemców w kierunku Nekli i podejmuje próbę objechania pola wali od południa, w tym celu pojazd ten, (oznaczony na mapie obrazkiem czołgu) kieruje się w stronę Radomic – około 700 metrów od skrzyżowania (poczty) i przez „mostek” - przepust na przydrożnym rowie - wjeżdża na pole uprawne. Nie dociera daleko, kilkanaście metrów za mostkiem, zostaje trafiony pociskiem i płonie, podobno za jego zniszczenie odpowiadają sami Rosjanie, bo to im przypisuje się jego zniszczenie. Jak było naprawdę, tego nikt już się nie dowie, chaos jest kompletny i żadna ze stron, jak wynika z zimnego oglądu sytuacji, nie panuje nad swoimi siłami. Faktem jest, że Rosjanie stracili tutaj łącznie aż cztery czołgi na pewno. Czołg o którym tu wspominam, a raczej to co z niego zostało, było dla mnie jak i dla moich kolegów niewyczerpanym źródłem rozmaitych „materiałów rozrywkowych” i złomu jeszcze długo po wojnie, bo urodziłem się i mieszkałem „po sąsiedzku”. Przy tej okazji można chyba założyć, że wozy bojowe Rosjan ruszające spontanicznie do boju, nie były w pełni obsadzone. Na taką okoliczność (moim zdaniem) wskazuje ogólna liczba strat rosyjskich, zamknęła się ona liczbą 6 żołnierzy, (a kompletna załoga jednego wozu wynosiła chyba cztery osoby) a przynajmniej jeden z nich, według świadectwa mojego brata, naocznego świadka, przypuszczalnie oficer, bo ubrany był w oficerski mundur z pagonami na ramionach, zginął na ulicy, a właściwie na progu domu, tuż obok miejsca gdzie mieszkali rodzice (Nr 1 na mapie) Jak wspomniałem powyżej, w czasie tych tragicznych chwil, rodzina moja była rozdzielona, ojciec przebywał w rejonie poczty, a matka z trójką dzieci w domu w którym wtedy mieszkali. Wszelka próba dotarcia ojca do domu, w towarzystwie małego dziecka które wyszło z nim na spacer po mleko, nie miała najmniejszego sensu i byłaby czystym szaleństwem. Co wtedy oni odczuwali, trudno mi nawet sobie wyobrazić, zawsze, szczególnie matka i bracia, którzy byli o krok od głównej sceny tego konfliktu, wspominali trudny do wyobrażenia ogrom eksplozji, skumulowanej oczywiście podczas wybuchu amunicji na pokładach palących się czołgów. W czasie tego trudnego do objęcia myślą bałaganu, w mieszkaniu rodziców, które znajdowało się od południowej strony oznaczonego jedynką domu, schroniło się kilka sąsiadek matki, kobiety modliły się i drżały o los swoich dzieci, który wydawał się im być przesądzony i właśnie wtedy, w czasie największego natężenia walki, do domu wpada żołnierz rosyjski z radiostacją i oczywiście pepeszą. Żołnierz ten biega na poddasze, lub schodzi na dół, zależnie od okoliczności które sam ocenia, uspokaja wystraszone kobiety i sam sieje śmierć na wylocie ulicy Poznańskiej, czyli kierunku ucieczki Niemców. Robi też użytek z przyniesionej na plecach radiostacji, co wskazuje, że był wysłany przez swego dowódcę, aby ten miał możliwie realny obraz sytuacji z głównego pola walki. Jest sprawą oczywistą, że gdyby ktokolwiek z obsługi niemieckich dział zlokalizowanych w rejonie wiatraka, czyli o 50 metrów od tego miejsca, zorientował się kogo mają pod nosem, to zarówno z tego domu jak i wszystkich którzy w nim przebywali, pozostałyby tylko strzępy. Mój ś.p. najstarszy brat, wtedy kilkuletni chłopiec, tak polubił wojnę, że wyskoczył na podwórze, chcąc być bliżej tych ciekawych wydarzeń... według zgodnej relacji wielu świadków, zajęty swoimi sprawami Rosjanin, wybiegł wtedy po dziecko i przyniósł je do domu... Dziękuję Ci dzielny Człowieku, gdziekolwiek teraz jesteś... Chaotyczne działania bojowe trwały około trzech godzin, świadczy to o determinacji Niemców, którzy szybko musieli się zorientować, że ich szanse na wygranie spontanicznej potyczki są żadne, ale wszelkie próby poddania się i pozostania żywym, zupełnie nierealne, wybór mieli niewielki... Ich pojazd pancerny „okopany” w stawie, zostaje po jakimś czasie albo celowo zagwożdżony przez załogę, albo też z innej przyczyny najwidoczniej traci możliwość prowadzenia ognia, bo jak opowiada mi brat, bezpośredni świadek sprzątania pobojowiska, kiedy po wojnie cięto go na kawałki, aby wywlec z dziury w której tkwił, ze szczególną atencją obchodzono się z lufą jego działa i po zabraniu wszystkiego, tę że lufę złożono ostrożnie na brzegu stawu i nie zabrano razem z pozostałym złomem. Walka ustała, zabitych Niemców złożono na skraju ulicy Poznańskiej na przeciw domu obok poczty, (nr 2 na planie) jest ich według relacji K. Bilskiego (W. G. – styczeń 1995) dwudziestu pięciu. Bilski podaje też, że wspomniany uprzednio lekarz niemiecki, widząc beznadziejność sytuacji, popełnia samobójstwo w rejonie poczty, łączna liczba ofiar potyczki wynosi już ponad trzydzieści, ale to są ci, którzy padli bądź to w walce, bądź też zostali zabici pomimo tego, że walki nie podjęli. Wojna totalna trwa od paru lat, a zmotoryzowany oddział bojowy, prawdopodobnie jeńców nie bierze w ogóle, bo co z nimi zrobi? Ich celem jest Berlin... W latach 90tych ubiegłego wieku, odpowiadając na apel strony niemieckiej o zgłaszanie miejsc wiecznego spoczynku poległych w czasie wojny żołnierzy, wskazuję lokalizację takiego masowego grobu i po pewnym czasie dochodzi do ich ekshumacji. Prowadzący ekshumację archeolog, zgłasza się do mnie po zakończeniu tych prac i informuje mnie, że z grobu wydobyto 35 poległych. Dokument – podziękowanie strony niemieckiej potwierdzający ilość ofiar, jest w moim posiadaniu. Zachodzi więc pytanie. Skąd wzięło się 10 „dodatkowych” ofiar. Wszystko jednak wydaje się być wyjaśnione. Jestem w posiadaniu świadectwa dwóch ludzi, że 11 Niemców leżało zabitych w parku, obok (po lewej stronie) czerniejewskiego pałacu, mniej więcej w miejscu gdzie była kiedyś pałacowa pralnia, a obecnie jest ekspozycja stylowych powozów. Skąd się tam wzięli? To dość daleko od miejsca walki. (ok.1km) Moje domniemanie jest takie. W czasie wojny, pałac, jako najbardziej eksponowana budowla w mieście, był siedzibą niemieckiej administracji, kiedy Niemcy uciekli, stał się on siedzibą Rosjan. Przypuszczam, że zostali tam zabici ci Niemcy, którzy zostali wzięci żywcem, pewnie po ustaniu samej walki, bo w czasie jej trwania, szanse na wzięcie kogoś żywcem były raczej równe zeru. Musiało się to stać szybko, bo wszystkich zakopano po paru dniach w jednym wspólnym dole. I tutaj jeszcze szczegół potwierdzający wersję o szpitalu. Pytałem kierownika prac ekshumacyjnych co znaleziono przy szczątkach. Człowiek ten powiedział mi, że najciekawsze były same szczątki. Otóż był on pod wielkim wrażeniem kunsztu, z jakim były podrutowane kości tych ludzi, a widział pewnie w życiu nie jedno, ale wszystko pojechało ciężarówką do Poznania i mi tego makabrycznego widoku oszczędzi, tutaj ma tylko drobiazgi. Pokazał mi NIEPRZEŁAMANE tzw. nieśmiertelniki żołnierzy, co świadczy o tym, że los tych ludzi był do tej chwili tajemnicą wojny, bo nikt nie zadbał o ich podział i udokumentowanie. Widziałem sygnet z białego metalu z wygrawerowanym monogramem i inne mniej charakterystyczne drobiazgi. Poległych Rosjan pochowano na katolickim cmentarzu i tu rzecz ciekawa. Czworo z nich, ekshumowano na tyle wcześnie, że aczkolwiek mieszkałem od urodzenia tuż przy tej nekropolii, nie pamiętam tego faktu. Dwa groby, usytuowane w centralnej części cmentarza, po lewej stronie i tuż przy głównej alei, pamiętam dobrze. Pamiętam też jak ich stąd zabrano, mogło to się stać w latach 60tych ubiegłego wieku. Groby były zaopatrzone w charakterystyczne, drewniane krzyże z daszkiem i skośną drugą belką poniżej pierwszej, typowej dla „naszego” krzyża jaki wszyscy znamy. Napisałem już dużo i pozostaje mi jeszcze zastanowić się nad błędem Niemców. Jest rzeczą oczywistą, że tego rodzaju zespół nie mógł się poruszać po bezdrożach, to nie był oddział stricte bojowy. Niemcy, ze względu na swój tabor, musieli szukać tzw. złotego środka. Unikali głównych szlaków, aby ustrzec się spotkania z wrogą armią i musieli wybierać drogi na tyle dobre, aby mogły się nią poruszać pojazdy z rannymi. Droga (przez Radomice) którą wybrali, w zimę spełniała te warunki, ale wjazd na szosę w kierunku Nekli, był pozbawiony sensu, bo oznaczał zwrot w kierunku południa z którego przybyli. Drogi te biegną równolegle do siebie i w normalnych warunkach są dla siebie widoczne, dzieli je kilkaset metrów pola. Jedynym wytłumaczeniem zaistniałej wtedy sytuacji, jest błąd ich dowódcy, prawdopodobnie chciał on udać się w kierunku Wierzyc, a dalej Pobiedzisk. Niestety, ale skręcił „o jeden most” za wcześnie. Gdyby Niemcy pojechali prosto, a następnie skręcili (tak jak zrobili, ale za wcześnie) w lewo, czyli w dzisiejszą ulicę Powst. Wielkopolskich, to mieli szansę zostawić Rosjan za sobą i ewentualnie dotrzeć do „Festung Posen”, czyli do Poznania, który był z pewnością celem ich ucieczki, bo tylko większe zgrupowania wojsk, miały szanse na jakikolwiek ratunek. Małe, zmotoryzowane oddziały czołowe, nie miały możliwości brania jeńców... Wojna jest strasznym doświadczeniem ludzkości, zupełnie wyzbytym uczuć które bywają tylko ludzkimi nazywane... Łączna liczba ofiar walk w Czerniejewie, przekroczyła w 1945 roku czterdzieści osób. Niech spoczywają w pokoju wiecznym.
Szczepan Kropaczewski
Wojna totalna – wydanie specjalne – Czerniejewo 1945
Odcinek czwarty, finalny
Szanowni Państwo! Dzisiaj zamierzam zakończyć moje opowiadanie o prawdziwym, aczkolwiek wycinkowym obrazie wojny. Wojny, która dobiegała już końca, a jej losy zostały dawno rozstrzygnięte na odległych polach wielkich bitew o strategicznym znaczeniu, ale stare i mądre powiedzenie głosi, że wojnę łatwo rozpętać, ale trudno zakończyć, nawet w takiej małej mieścinie jak Czerniejewo...
Pamiętam, jak ojciec, jako naoczny świadek, relacjonował mi pierwsze chwile kontaktu Rosjan którzy byli wtedy na ulicy, (obecnie Poznańskiej) z kolumną transportującą wyraźnie rannych i nie skorych do żadnego oporu Niemców... Z sytuacji wynika, co potwierdza w swoim materiale K. Bilski (W.G. – styczeń 1995) że musiała to być już ta faza konfliktu, gdy niemiecka eskorta - czyli grupa bojowa dysponująca realną siłą i wolą walki - prąca do przodu i jak im się mogło wydawać wprost na zachód, przemknęła obok poczty i osiągnęła już rejon szkoły przez nikogo do tej pory nie niepokojona. Ale, albo z powodu rozpętania się walki na jej tyłach, czyli w rejonie poczty, albo ze względu na to, że ulica biegnąca na zachód, skręca tam faktycznie na południe - w kierunku Nekli - czyli prawie równolegle do kierunku z którego przybyli, (a taki kierunek ucieczki nie miał żadnego sensu) postanowiła stawić opór, z całą pewnością nie mając przy tym pojęcia komu. Przynajmniej w sensie potencjału przeciwnika, któremu rzuciła wyzwanie. Relacja mojego ojca, bezpośredniego świadka wydarzeń w rejonie poczty: Od strony cmentarza, (Radomic) zza narożnika poczty, wyjeżdżają kolejne samochody z poowijanymi jak egipskie mumie Niemcami, kto ma siłę, ten podnosi ręce ku górze. Stojący na ulicy Poznańskiej rosyjski żołnierz, nie opuszcza lufy... trup ściele się gęsto. Jakiś pojazd przypominający autobus, wypełniony betami, pewnie ze względu na śmierć kierowcy, ładuje się na budynek poczty. Od strony szkoły dolatują pierwsze salwy armatnie, jest kompletny chaos i bałagan, bo zaskoczenie stron jest zupełne. Tyle okiem naocznego świadka z tej fazy i miejsca konfliktu. Niemiecka kolumna została przedzielona przez Rosjan i tutaj jest to raczej wybijanie Niemców i zatrzymywanie pojazdów, niż walka. Realny przeciwnik Rosjan, „okopał” się w rejonie szkoły i wiatraka. Żołnierze radzieccy ruszają do zwarcia z przeciwnikiem, który sprytnie wykorzystał sytuację i schronił się m. innymi w płytkim stawie który jest położony na rozstaju dróg koło szkoły. W stawie stoi i strzela niemiecki wóz pancerny bliżej nie określonego typu. Prowadząc ogień z zaimprowizowanego „okopu”, sam jest trudny do „namacania”, bo ledwie jest widoczny, a wszystko dzieje się w gęstym tumanie mgły i kompletnym chaosie. W rejon szkoły, czyli na odległość rzutu kamieniem, podjeżdżają kolejne czołgi Rosjan, jeden z nich, ten który wjechał na teren samej szkoły, czyli od północnej strony w stosunku do stawu i stojącego za nim wiatraka, (krzyżyk na mapie) po trafieniu pociskiem z haubicy, zostaje rozdarty na strzępy i wylatuje dosłownie w powietrze, po eksplozji własnej amunicji. Dwa kolejne czołgi rosyjskie, zostają trafione i wyłączone z walki na wylocie ul. Poznańskiej. Czwarty czołg radziecki, próbuje najwidoczniej zablokować ewentualną ucieczkę Niemców w kierunku Nekli i podejmuje próbę objechania pola wali od południa, w tym celu pojazd ten, (oznaczony na mapie obrazkiem czołgu) kieruje się w stronę Radomic – około 700 metrów od skrzyżowania (poczty) i przez „mostek” - przepust na przydrożnym rowie - wjeżdża na pole uprawne. Nie dociera daleko, kilkanaście metrów za mostkiem, zostaje trafiony pociskiem i płonie, podobno za jego zniszczenie odpowiadają sami Rosjanie, bo to im przypisuje się jego zniszczenie. Jak było naprawdę, tego nikt już się nie dowie, chaos jest kompletny i żadna ze stron, jak wynika z zimnego oglądu sytuacji, nie panuje nad swoimi siłami. Faktem jest, że Rosjanie stracili tutaj łącznie aż cztery czołgi na pewno. Czołg o którym tu wspominam, a raczej to co z niego zostało, było dla mnie jak i dla moich kolegów niewyczerpanym źródłem rozmaitych „materiałów rozrywkowych” i złomu jeszcze długo po wojnie, bo urodziłem się i mieszkałem „po sąsiedzku”. Przy tej okazji można chyba założyć, że wozy bojowe Rosjan ruszające spontanicznie do boju, nie były w pełni obsadzone. Na taką okoliczność (moim zdaniem) wskazuje ogólna liczba strat rosyjskich, zamknęła się ona liczbą 6 żołnierzy, (a kompletna załoga jednego wozu wynosiła chyba cztery osoby) a przynajmniej jeden z nich, według świadectwa mojego brata, naocznego świadka, przypuszczalnie oficer, bo ubrany był w oficerski mundur z pagonami na ramionach, zginął na ulicy, a właściwie na progu domu, tuż obok miejsca gdzie mieszkali rodzice (Nr 1 na mapie) Jak wspomniałem powyżej, w czasie tych tragicznych chwil, rodzina moja była rozdzielona, ojciec przebywał w rejonie poczty, a matka z trójką dzieci w domu w którym wtedy mieszkali. Wszelka próba dotarcia ojca do domu, w towarzystwie małego dziecka które wyszło z nim na spacer po mleko, nie miała najmniejszego sensu i byłaby czystym szaleństwem. Co wtedy oni odczuwali, trudno mi nawet sobie wyobrazić, zawsze, szczególnie matka i bracia, którzy byli o krok od głównej sceny tego konfliktu, wspominali trudny do wyobrażenia ogrom eksplozji, skumulowanej oczywiście podczas wybuchu amunicji na pokładach palących się czołgów. W czasie tego trudnego do objęcia myślą bałaganu, w mieszkaniu rodziców, które znajdowało się od południowej strony oznaczonego jedynką domu, schroniło się kilka sąsiadek matki, kobiety modliły się i drżały o los swoich dzieci, który wydawał się im być przesądzony i właśnie wtedy, w czasie największego natężenia walki, do domu wpada żołnierz rosyjski z radiostacją i oczywiście pepeszą. Żołnierz ten biega na poddasze, lub schodzi na dół, zależnie od okoliczności które sam ocenia, uspokaja wystraszone kobiety i sam sieje śmierć na wylocie ulicy Poznańskiej, czyli kierunku ucieczki Niemców. Robi też użytek z przyniesionej na plecach radiostacji, co wskazuje, że był wysłany przez swego dowódcę, aby ten miał możliwie realny obraz sytuacji z głównego pola walki. Jest sprawą oczywistą, że gdyby ktokolwiek z obsługi niemieckich dział zlokalizowanych w rejonie wiatraka, czyli o 50 metrów od tego miejsca, zorientował się kogo mają pod nosem, to zarówno z tego domu jak i wszystkich którzy w nim przebywali, pozostałyby tylko strzępy. Mój ś.p. najstarszy brat, wtedy kilkuletni chłopiec, tak polubił wojnę, że wyskoczył na podwórze, chcąc być bliżej tych ciekawych wydarzeń... według zgodnej relacji wielu świadków, zajęty swoimi sprawami Rosjanin, wybiegł wtedy po dziecko i przyniósł je do domu... Dziękuję Ci dzielny Człowieku, gdziekolwiek teraz jesteś... Chaotyczne działania bojowe trwały około trzech godzin, świadczy to o determinacji Niemców, którzy szybko musieli się zorientować, że ich szanse na wygranie spontanicznej potyczki są żadne, ale wszelkie próby poddania się i pozostania żywym, zupełnie nierealne, wybór mieli niewielki... Ich pojazd pancerny „okopany” w stawie, zostaje po jakimś czasie albo celowo zagwożdżony przez załogę, albo też z innej przyczyny najwidoczniej traci możliwość prowadzenia ognia, bo jak opowiada mi brat, bezpośredni świadek sprzątania pobojowiska, kiedy po wojnie cięto go na kawałki, aby wywlec z dziury w której tkwił, ze szczególną atencją obchodzono się z lufą jego działa i po zabraniu wszystkiego, tę że lufę złożono ostrożnie na brzegu stawu i nie zabrano razem z pozostałym złomem. Walka ustała, zabitych Niemców złożono na skraju ulicy Poznańskiej na przeciw domu obok poczty, (nr 2 na planie) jest ich według relacji K. Bilskiego (W. G. – styczeń 1995) dwudziestu pięciu. Bilski podaje też, że wspomniany uprzednio lekarz niemiecki, widząc beznadziejność sytuacji, popełnia samobójstwo w rejonie poczty, łączna liczba ofiar potyczki wynosi już ponad trzydzieści, ale to są ci, którzy padli bądź to w walce, bądź też zostali zabici pomimo tego, że walki nie podjęli. Wojna totalna trwa od paru lat, a zmotoryzowany oddział bojowy, prawdopodobnie jeńców nie bierze w ogóle, bo co z nimi zrobi? Ich celem jest Berlin... W latach 90tych ubiegłego wieku, odpowiadając na apel strony niemieckiej o zgłaszanie miejsc wiecznego spoczynku poległych w czasie wojny żołnierzy, wskazuję lokalizację takiego masowego grobu i po pewnym czasie dochodzi do ich ekshumacji. Prowadzący ekshumację archeolog, zgłasza się do mnie po zakończeniu tych prac i informuje mnie, że z grobu wydobyto 35 poległych. Dokument – podziękowanie strony niemieckiej potwierdzający ilość ofiar, jest w moim posiadaniu. Zachodzi więc pytanie. Skąd wzięło się 10 „dodatkowych” ofiar. Wszystko jednak wydaje się być wyjaśnione. Jestem w posiadaniu świadectwa dwóch ludzi, że 11 Niemców leżało zabitych w parku, obok (po lewej stronie) czerniejewskiego pałacu, mniej więcej w miejscu gdzie była kiedyś pałacowa pralnia, a obecnie jest ekspozycja stylowych powozów. Skąd się tam wzięli? To dość daleko od miejsca walki. (ok.1km) Moje domniemanie jest takie. W czasie wojny, pałac, jako najbardziej eksponowana budowla w mieście, był siedzibą niemieckiej administracji, kiedy Niemcy uciekli, stał się on siedzibą Rosjan. Przypuszczam, że zostali tam zabici ci Niemcy, którzy zostali wzięci żywcem, pewnie po ustaniu samej walki, bo w czasie jej trwania, szanse na wzięcie kogoś żywcem były raczej równe zeru. Musiało się to stać szybko, bo wszystkich zakopano po paru dniach w jednym wspólnym dole. I tutaj jeszcze szczegół potwierdzający wersję o szpitalu. Pytałem kierownika prac ekshumacyjnych co znaleziono przy szczątkach. Człowiek ten powiedział mi, że najciekawsze były same szczątki. Otóż był on pod wielkim wrażeniem kunsztu, z jakim były podrutowane kości tych ludzi, a widział pewnie w życiu nie jedno, ale wszystko pojechało ciężarówką do Poznania i mi tego makabrycznego widoku oszczędzi, tutaj ma tylko drobiazgi. Pokazał mi NIEPRZEŁAMANE tzw. nieśmiertelniki żołnierzy, co świadczy o tym, że los tych ludzi był do tej chwili tajemnicą wojny, bo nikt nie zadbał o ich podział i udokumentowanie. Widziałem sygnet z białego metalu z wygrawerowanym monogramem i inne mniej charakterystyczne drobiazgi. Poległych Rosjan pochowano na katolickim cmentarzu i tu rzecz ciekawa. Czworo z nich, ekshumowano na tyle wcześnie, że aczkolwiek mieszkałem od urodzenia tuż przy tej nekropolii, nie pamiętam tego faktu. Dwa groby, usytuowane w centralnej części cmentarza, po lewej stronie i tuż przy głównej alei, pamiętam dobrze. Pamiętam też jak ich stąd zabrano, mogło to się stać w latach 60tych ubiegłego wieku. Groby były zaopatrzone w charakterystyczne, drewniane krzyże z daszkiem i skośną drugą belką poniżej pierwszej, typowej dla „naszego” krzyża jaki wszyscy znamy. Napisałem już dużo i pozostaje mi jeszcze zastanowić się nad błędem Niemców. Jest rzeczą oczywistą, że tego rodzaju zespół nie mógł się poruszać po bezdrożach, to nie był oddział stricte bojowy. Niemcy, ze względu na swój tabor, musieli szukać tzw. złotego środka. Unikali głównych szlaków, aby ustrzec się spotkania z wrogą armią i musieli wybierać drogi na tyle dobre, aby mogły się nią poruszać pojazdy z rannymi. Droga (przez Radomice) którą wybrali, w zimę spełniała te warunki, ale wjazd na szosę w kierunku Nekli, był pozbawiony sensu, bo oznaczał zwrot w kierunku południa z którego przybyli. Drogi te biegną równolegle do siebie i w normalnych warunkach są dla siebie widoczne, dzieli je kilkaset metrów pola. Jedynym wytłumaczeniem zaistniałej wtedy sytuacji, jest błąd ich dowódcy, prawdopodobnie chciał on udać się w kierunku Wierzyc, a dalej Pobiedzisk. Niestety, ale skręcił „o jeden most” za wcześnie. Gdyby Niemcy pojechali prosto, a następnie skręcili (tak jak zrobili, ale za wcześnie) w lewo, czyli w dzisiejszą ulicę Powst. Wielkopolskich, to mieli szansę zostawić Rosjan za sobą i ewentualnie dotrzeć do „Festung Posen”, czyli do Poznania, który był z pewnością celem ich ucieczki, bo tylko większe zgrupowania wojsk, miały szanse na jakikolwiek ratunek. Małe, zmotoryzowane oddziały czołowe, nie miały możliwości brania jeńców... Wojna jest strasznym doświadczeniem ludzkości, zupełnie wyzbytym uczuć które bywają tylko ludzkimi nazywane... Łączna liczba ofiar walk w Czerniejewie, przekroczyła w 1945 roku czterdzieści osób. Niech spoczywają w pokoju wiecznym.
Szczepan Kropaczewski