Promocja oraz rozwój Czerniejewa

Informacje o imprezach
ODPOWIEDZ
Marek Mystic

Promocja oraz rozwój Czerniejewa

Post autor: Marek Mystic »

Szanowni Państwo, nazywam się Marek Całka i korzystając z powstania forum dotyczącego miasta i gminy Czerniejewo chciałbym podzielić się z Państwem moją obserwacją dotyczącą Miasta i Gminy Czerniejewo.
Będąc gościem rodziny Wróbel w Rakowie. Poprzez aktywny wypoczynek z rodziną - jazda konna, wycieczki rowerowe, kąpiele w jeziorze, bieganie - mam okazję poznawać najdalsze zakamarki gminy. Jestem zauroczony położeniem gminy, leśnymi drogami okolic Rakowa i Czerniejewa, pięknym Zespołem Pałacowo Parkowym w Czerniejewie, wędliniarskimi wyrobami Pana Michalaka oraz ostatnio dostępnym sokiem z jabłek bezpośrednio z sadów. Uważam, że Gmina i Miasto Czerniejewo ma ogromny potencjał, o którym nie wiedzą mieszkańcy Poznania, Swarzędza, Gniezna, Wrześni i wielu innych. Jako menadżer Artystów, Producent oraz Organizator wydarzeń rozrywkowych i kulturalnych mam pomysł ,który w ogólnym zarysie chciałbym Państwu przedstawić.
W 2014 roku w połowie sierpnia zrealizowałem trasę koncertową zespołu ORGANEK po małych miastach do 2500 mieszkańców. Zespół trzy miesiące wcześniej wydał płytę, był debiutantem, który walczył o miejsce na rynku. Trasą udało się zainteresować lokalne media oraz oddział Warszawki Polskiego Radia RDC, który zorganizował konkurs dla małych miast na zorganizowanie koncertu wieńczącego trasę GŁUPI TUR. Wygrało Miasto Szydłowiec, w którym Urząd Miasta zorganizował akcję promocyjną i wygrał poprzez największą liczbę głosów.
W październiku 2014 otrzymaliśmy prestiżową nagrodę Polskiego Radia - Mateusza Trójki:
" za za odważny i oryginalny powiew rock'n'rolla w muzyce rozrywkowej na płycie "Głupi" oraz przypomnienie istoty bezpośredniego i bardzo osobistego kontaktu z publicznością podczas koncertów zorganizowanych w małych miejscowościach na Podlasiu, latem 2014 roku ". Podczas trasy w jednym z miast - Wydminy nakręciliśmy film dokumentalny, który będzie można obejrzeć na antenie TVP KULTURA dnia 24 i 28.01.2015. Jutro będzie miała miejsce premiera filmu w internecie.
Szanowni państwo to dowód na to, że można zainteresować media ogólnopolskie kreatywnymi działaniami w małych miastach, wsiach pokazując sztukę alternatywną mającą również wymiar edukacyjny. Jako obserwator rynku festiwalowego, uważam, że jest kwestią czasu, kiedy mniejsza gmina, miasto odważnie rozpocznie działania zmierzające do stworzenia z początku festiwalu podobnego do koncertów letnich, jednak w dalszym etapie zmierzające do organizacji festiwalu podobnego do tych największych w Jarocinie czy Kostrzynie nad Odrą. Dzięki temu promując nie tylko Artystów i Region ale również Producentów np. żywności, zamieszkałych Gminę.
Liczy się pomysł i zaangażowanie Władz i Mieszkańców ! Mam nadzieję, że Nasze dzieci będą miały okazję rozwijać swoje zainteresowania na festiwalu w Czerniejewie. A miasto stanie się ważnym punktem promowania wartościowych Artystów, Producentów i Ludzi społecznie zaangażowanych.

Jeśli są Państwo zainteresowani zagadnieniem, mogę rozwinąć je po wcześniejszym spotkaniu się z Mieszkańcami i Władzami Gminy.

Zapraszam Państwa również na koncert ORGANKA, który odbędzie się dnia 25.01.2015 w Gnieźnie w klubie MŁYN.

Poniżej link do jednego z utworów.

https://www.youtube.com/watch?v=Xnn7dNPDZlw


A jako ciekawostkę, relacje z GŁUPI TUR :)


GŁUPI TUR



Miało być głupio. Byle gdzie, na łeb, na szyję, byleby grać. I zagraliśmy. Ale głupio nie było. Było prawdziwie i zjawiskowo. Nienachalnie. Surowość miejsc, w ogromnej większości nietkniętych nowoczesnością i szczerość ludzi z wyboru żyjących na krańcach świata, do którego przywykliśmy, okazały się oczyszczające. Zrobiliśmy mądrze, nie głupio. Przypomnieliśmy sobie o istocie życia. Nie żebyśmy od razu rozwikłali ontologiczną zagadkę istnienia, bo po latach wdychania miejskiego smogu naiwności w nas już niewiele ale poczuliśmy prostą, niewymuszoną przyjemność bycia tu i teraz. Jak się człowiek rano napije zbożowej kawy z mlekiem grzanym krową z krwi i kości, obywając się bez podgrzewacza Nescafe, to zaraz i myśli ma niespasteryzowane.



Najbardziej bałem się swoich Raczek. Znam tam każdy kąt, ale ludzi już chyba nie. Kąty proste, otwarte nic ze swej otwartości przez lata nie tracą, a ludzie już tak. Przynajmniej tak mi się wydawało. Wezmą mnie za bufona. Wpadnie taki ze dwa razy do roku i ledwie dzień dobry odburknie w drodze na cmentarz do ojca. Ojciec był inny, dusza człowiek, wszyscy go tu znali. Wszedłem na scenę i byłem moim ojcem. Wykapany Wojtek. Po godzinie koncertu zszedłem już jako Tomasz. Tomek, pamiętasz mnie? Dziesiątki ludzi chciały mnie dotknąć, przypomnieć się, przywitać, zrobić wspólne zdjęcie do katalogu pt. 500-lecie Raczek. Raczki przyjęły mnie jak swojego. Bo ja jestem swój, jestem ich, mimo że wyjechałem. Zmieniłem adres na bardziej rozpoznawalny, ale w zamian za to, zapomniałem się ja. Zapomniałem skąd pochodzę i kim jestem. Ci ludzie mi o tym przypomnieli. To właśnie dzięki nim jestem tym, kim jestem.



Jeszcze tej samej nocy pojechaliśmy do Wydmin. To niecałe pięćdziesiąt kilometrów drogą na Giżycko. Przejeżdżałem tamtędy niezliczoną ilość razy ale nigdy z zamiarem zatrzymania się choćby na krótką chwilę. No bo niby po co? Przecież życie jest gdzieś indziej. Zawsze tam, dokąd aktualnie chciałem pojechać, co oczywiście było nieprawdą, o czym przekonałem się wiele lat później nie znalazłszy życia za którym gnałem ani w Londynie, ani w Lizbonie, ani też w żadnym innym miejscu na ziemi. Life on Mars? David Bowie wpadł na to samo w znacznie młodszym wieku. Być może dlatego BO WIE, a ja tylko Organek.



Wydminy, te same, w których tuż za prostopadłym zakrętem na górze zawsze dociskałem gaz do oporu, żeby jak najszybciej znaleźć się na wylotówce na Olsztyn, tym razem zrobiły mi wodę z mózgu. Fizjologicznie byłem na to przygotowany, chociaż zwykle odbywało się to przy użyciu innych niż woda płynów, natomiast psychicznie w ogóle. Pub Art Kino Wydminy. Tym się odurzyłem. Enklawa, teren eksterytorialny, trzykondygnacyjna kamienica niepodobna do niczego, co widziałem wcześniej, a widziałem wiele. Kino na dole, piętro wyżej pub, na szczycie art. Ogromna, otwarta powierzchnia mieszkalna zaadaptowana do codziennego życia plus pokoje gościnne. Art, sztuka życia w spokoju, harmonii i prywatnym szczęściu. Na wypadek gdyby komuś było mało, kuchenne okno wygląda na przybytek z napisem Stodoła DISCO.



Spędziliśmy tam dwa dni korzystając z gościnności oraz, jestem tego pewien, cierpliwości Oli i Piotra. W zamian daliśmy Wydminom dwa koncerty grane wieczór w wieczór, za każdym razem przy wypełnionej sali.

W drodze do Sejn, wszyscy poza mną zachwycali się krajobrazem, który mi wydawał się czymś na tyle oczywistym, że aż nie wartym uwagi. Jednak oni z jakiegoś powodu nie mogli usiedzieć na miejscach. Zrozumiałem, że patrzę ale nie widzę. I że przecież zawsze tak było. Co za ogromna niepowetowana strata czasu, czasu, który pozostał. François Ozon też był mądrzejszy ode mnie. Na szczęście on jest chyba starszy. Moi koledzy też byli mądrzejsi, bo umieli patrzeć tak, żeby wiedzieć to, co ja odhaczyłem jako zobaczone, rozpoznane, a przez to mniej ważne. Głupi ja.



W Sejnach, na tyłach Domu Kultury czekali na nas koledzy po fachu: Adam, Dżordżas i Roman. – Adam, Gaz Blues Band – tak przedstawił mi się około sześćdziesięcioletni facet o fizjonomii Charlesa Bukowskiego w jasnym Stetsonie na głowie. – Organek, Organek...band – odpowiedziałem i zaraz przeszliśmy do montażu backline'u. Kinowa sala w boazerii z czasów wczesnego Gierka wparła nas w ziemię. Niemrawe światło starodawnych wolframowych żarówek, lekko stęchły zapach kurzu i mikser Dynacord produkcji DDR z wyjściem na jeden monitor odsłuchowy. Jeden. Sala zabrzmiała fenomenalnie. Jeden z najlepszych koncertów na trasie. A do tego spotkałem swoich kolegów z dzieciństwa, Piotrka i Kamila, z którymi na początku lat dziewięćdziesiątych zagrałem swój pierwszy w życiu koncert w raczkowskiej restauracji Rospuda.



Do Sokola pojechałem już sam. Chłopakom dałem na chwilę wolne i uciekłem w puszczę. Trzydzieści kilometrów na wschód od Białegostoku, pośród ciemnych wysokich drzew jest wyrąb. Kilkanaście chatynek i dom kultury budowany na wschodnią modłę, obijany deskami, ze spadzistym dachem. Spośród około setki mieszkańców, na koncert przyszło kilkanaście osób. Usiadłem przed nimi zupełnie sam i bez całej tej rockowej pompy, opowiedziałem swoje historie wspomagając się tylko gitarą. Jeden z najtrudniejszych koncertów jakie przyszło mi w życiu zagrać. Nie miałem pojęcia jak mi poszło aż do rzęsistych oklasków na koniec. Zszedłem na zaplecze ale zaraz wywołano mnie z powrotem. Wtedy dowiedziałem się jak mi poszło. A upewniłem się jeszcze na sam koniec, kiedy jedna z kobiet podeszła do mnie i z drżeniem w głosie wręczyła mi małą książeczkę z miejscowymi legendami na odchodne dodając: nazwiska Organek nie zapomnę nigdy.



Ciocia Ala i wujek Bernard wyszli mi na powitanie w Dąbrowie Białostockiej. Spędziliśmy zresztą później miły wieczór przy butelce Napoleona na proszonej kolacji. Taka namiastka dawnych spotkań rodzinnych u babci Walerii w Raczkach. Było bardzo miło. Grzyby w occie, szynka w plastrach i pomidor z cebulką. Old school party. Tak jak Kino Lotos, w którym przyszło nam grać. Czerwona kurtyna, kruszący się ze ścian beton i drewniana, zdarta scena. Aga Krysiuk z Białegostoku przysłała nam później zdjęcia z tego wieczoru i dotarło do mnie, że właśnie było nam dane zagrać w The Bang Bang Bar, Twin Peaks, Washington. Jestem pewien, że Laura Palmer też tam była.



Po koncercie nocleg w pokojach gościnnych na tyłach pobliskiej restauracji. Kablówka była ale nijak nie potrafiłem jej uruchomić. Internet dwa złote. Kolejny udany koncert, kolejne podziękowania ze strony organizatorów, którzy jeszcze kilka tygodni wcześniej z niedowierzaniem ustalali szczegóły koncertu zespołu, który....chce u nas zagrać za darmo?! Czy pan aby nie pomylił numerów kierunkowych?



Z Dąbrowy pojechaliśmy jeszcze głębiej na Wschód, aż pod samą granicę bezpiecznego świata, którego jak się nam ciągle jeszcze wydaje jesteśmy częścią. Krynki leżą w strefie nadgranicznej, zaledwie dwa kilometry od granicy Unii Europejskiej. Dalej rządzi Łukaszenko. Białoruś. Sieć Orange już zresztą pokonał, bo telefon szalał raz gubiąc zasięg, raz łapiąc jakąś białoruską sieć. Sto tysięcy za minutę rozmowy. Krynki to miasto z bardzo długą i bolesną historią. Stara synagoga spalona, ponad dziewięćdziesiąt procent ludności żydowskiej wybito, w nowej, już zdesakralizowanej koncert rockowy, do tego zamknięta cerkiew, kościół katolicki, największe obok Paryża rondo w Europie i moje kartacze, za które dam się pociąć zawsze i wszędzie. Wspaniali ludzie, a pośród nich pani Lucyna, była dyrektor ośrodka kultury oraz pani Ela, obecnie sprawująca urząd. Sporo ludzi, koncert natchniony miejscem, a po koncercie szybkie pakowanie, bo jeszcze tego samego wieczoru pokaz filmowy organizowany przez miejscowych kinomanów.

Zakwaterowano nas w gospodarstwie agroturystycznym w Kundziczach. Kilka kilometrów nocą w ciemności, po to, żeby wejść do dużej, nagrzanej ciepłem z kominka izby, z porządnym wyszynkiem nad którym na desce widniał napis Gospoda w Chlewie. Wódka na stole, chleb, smalec, solone ogórki i zupełnie doskonała, przednowoczesna cisza. Spaliśmy jak dzieci, a rano gospodyni uraczyła nas na pożegnanie swojej roboty bimbrem oraz przetworami z malin, od których uginały się krzaki za domem.



Rano, jeszcze przed wyjazdem, zahaczyliśmy o meczet w Kruszynianach, który przed nami zdążył odwiedzić Książę Walii Karol wraz z małżonką Camillą Parker Bowles. Odręczny autograf pary książęcej widnieje na ścianie przy wejściu do meczetu. Można nawet dotknąć. Ja, niewierny, dotknąłem. Chciałem nawet się dopisać ale jakoś nikt nie poprosił.



Z Kruszynian żwirówką przebiliśmy się przez las na drogę krajową, a stamtąd już prosto do Michałowa. To miał być nasz ostatni koncert z cyklu Głupi Tur na Wschodzie. W miarę jak zbliżaliśmy się do miejskiego domu kultury, coraz wyraźniej słyszeliśmy: Nazywam się Organek, mam w sercu ranę.... Przez chwilę myślałem, że wrodzony egotyzm rzucił mi się na kolejne organy mojego wątłego ciała ale na szczęście dla moich kolegów i otoczenia, tym razem się myliłem. W oknach domu kultury, na piętrze stały wbite w futryny sporych gabarytów kolumny rozkręcone na full. Nazywam się Organek, mam w sercu ranę.... Panie sklepowe z naprzeciwka z chęcią zadzwoniłyby pewnie na kardiologię, żeby ulżyć sobie i temu Organkowi ale ambulans nie przyjechał, bo wraz z naszym przyjazdem muzyka ucichła. Koncert w odnowionej sali domu kultury był niełatwy, bo świeżo pokryte tynkiem ściany mocno odbijały dźwięk ale to i tak nie miało znaczenia wobec porozumienia jakie udało się nam po raz kolejny nawiązać ze słuchaczami, którzy w przeważającej większości nie mieli przecież pojęcia kim jest Organek.



Z podlaskich bezdroży pojechaliśmy już prosto do Warszawy. Niby też na wschodzie ale drogi już szersze, zamiast kartaczy zupa Pho, no i koncert w teatrze WarSawy, którego do kina Lotos nijak porównać się nie da. Fotele znacznie wygodniejsze. Dzięki wspaniałym ludziom z radia RDC, które zdecydowało się partnerować nam w działaniach przy trasie Głupi Tur, zorganizowaliśmy na jego antenie konkurs, w wyniku którego słuchacze mogli zaproponować miejsce ostatniego, finałowego koncertu naszej trasy. Padło na Szydłowiec. Ale wcześniej, w ramach podziękowań radiu RDC za pomoc, zagraliśmy w rzeczonym teatrze koncert transmitowany na żywo. Pani Uli, szefowej muzycznej wręczyliśmy słoik kundziczanych malin, żeby poczuła czym smakowała ta trasa, a zachwyconej koncertem pani prezes radia RDC podziękowaliśmy we foyer.



Koniec nastąpił w Szydłowcu. Graliśmy na miejskim targowisku pod wiatą z waty szklanej. Doskonałe miejsce na koncert. Naturalny punkt spotkań ludzi. Coś się kupi, porozmawia, spotka znajomego, wymieni historiami z okolicy. My też mieliśmy historie do opowiedzenia. I ludzie nas po raz kolejny wysłuchali. Chcieli więcej. Idealne zakończenie trasy, która ani przez chwilę nie była głupia. Zgraliśmy się jako zespół, przekonaliśmy się o jakości naszej muzyki zyskując nie tylko zainteresowanie ale i też uznanie ludzi, dla których żadne mody ani zabiegi marketingowe nie mają najmniejszego znaczenia. Prawda w zamian za prawdę. Ale przede wszystkim wróciliśmy do domu, na Wschód, do siebie. Odzyskaliśmy tożsamość. Tam zaczęliśmy historię, która będzie miała swój dalszy ciąg. Ważne jak się zaczyna, a zaczęliśmy od samego początku, od źródła. Kończyć na razie nie zamierzamy.



Z poważaniem.

Marek Całka


--
NT JOP
Stały bywalec
Posty: 1830
Rejestracja: 26 mar 2013, 21:54
Kontakt:

Re: Promocja oraz rozwój Czerniejewa

Post autor: NT JOP »

sterroryzowalismy sie nazwajem, tzn sąsiedzi i pojechalismy- jednym autem bo taniej i tylko jeden w zasadzie sie nie bawi na całego...
Jakub co tam sie działo- nawet ty bys rozpuscił włosy
dynamit to ledwie pukawka do tego co pokazał Organek. Nie jestem zwolennikiem koncertów bo za głosno i zatłoczno ale to co tam sie odbyło naprawde zaskoczyło mnie niezmiernie. Perkusista powinien dostac nobla. Z pałeczek łuskał wykałaczki i trzeba było uwazac by taką nie dostać. Organek fenomenalny kontakt z publicznoscia. Kopara mi spadła jak usłyszłem spiew publicznosci wraz z wykonawcą- to juz jego kawałki trafiły pod strzeche. zreszta klub fanek spory... pozazdroscic.
ale najwazniejsze odbyło sie po czesci oficjalnej. Na kobiecym ciele sa dwa fragmenty godne wiekszej uwagi. I właśnie tam były składane autografy. Niestety (dla pozostałych chętnych) tylko przez Tomka Organka
w zwiazku z tym zapraszam do członkostwa w moim własnie zakładanym klubie groupies- boy by podazać sladami groupies-girl
ODPOWIEDZ