Ekshumacja żołnierzy niemieckich w Czerniejewie
: 18 lip 2015, 11:26
Wczoraj gdzieś mi to wcięło, a obiecałem napisać dzisiaj, więc jestem.
W roku 89 wróciłem po kilkunastu latach do Czerniejewa i rozpocząłem pracę w miejscowej chłodni owoców, praca tam była dwuzmianowa - 12 godzin do piątku, a z soboty na niedzielę 18. Jak z powyższego wynika, w domu to byłem gościem. Pewnego dnia udałem się tam gdzie nawet król chodzi piechotą, a że były to czasy gdy wolna Polska nie uporała się jeszcze z papierem toaletowym, to zwykle można tam było sobie poczytać gazetę. W takiej to sytuacji przeczytałem apel o zgłaszanie miejsc pochówku żołnierzy niemieckich z drugiej światówki, a że jak raz dobrze o takim miejscu wiedziałem, to po powrocie do domu siadłem do biurka, napisałem i zapomniałem o sprawie. Nie potrafię powiedzieć ile minęło czasu, ale na pewno kilka miesięcy, znowu byłem w pracy, gdy rozległ się dzwonek u drzwi (maszynownia nie była dostępna dla osób trzecich) i kiedy je otworzyłem, ujrzałem swego kilkuletniego synka w towarzystwie obcego mężczyzny. Jak się okazało, żona poleciła dziecku pokazać panu gdzie pracuję. Facet przedstawił się jako Andrzej B. kierownik prac ekshumacyjnych tutaj, a generalnie to dyrektor muzeum w Ż. Przybyły trzymał w ręku moje pismo i upewnił się czy to ja napisałem, a gdy potwierdziłem ten fakt, powiedział mi rzecz która mnie zamurowała. Właśnie SKOŃCZYLIŚMY trzydniową (!) ekshumację w miejscu przez pana wskazanym i chciałbym się dowiedzieć, czy nie kojarzy pan innych takich. Oświadczyłem, że niestety nie, ale jestem zadziwiony tym, że tak mnie potraktowano, a potem zapytałem: szczątki ilu ludzi odnaleziono i co odkryto przy tej okazji. Pan B. powiedział mi, że wykopano 35 poległych (dokumenty strony niemieckiej potwierdzające ten fakt są w moim posiadaniu) ale wszystko pojechało ciężarówką do Poznania, niemniej, on ma rozmaite drobiazgi osobiste w samochodzie osobowym którym tu przyjechał i chętnie mi to pokaże. Pan B. otworzył kufer i pokazał mi (miałem to w swoich rękach) nieśmiertelniki, sygnet z białego metalu (raczej nie srebrny) z monogramem, oraz inne drobiazgi. Kontynuowaliśmy rozmowę i pamiętam jego ekscytację dotyczącą misternego podrutowania kości poległych przez chirurga, bo przecież nie chodzi tutaj o żadne czynności katowskie. Po jakimś czasie ja zwróciłem się do Niemców z prośbą, aby w drodze rewanżu pomogli mi ustalić gdzie pochowano mojego dziadka zamordowanego na początku wojny, oraz podanie (na podstawie tych nieśmiertelników które widziałem) co to było za wojsko. Niestety, ale Niemcy odpisali mi, że ŻADNYCH TEGO TYPU RZECZY Z EKSHUMACJI W CZ. NIE OTRZYMALI! Skracając, w sprawę rozwikłania tej zagadki włączył się inny mieszkaniec Cz. i odszukał pana B. ale ten stwierdził, że on nigdy w Czerniejewie nie był! Całkiem nie dawno był u mnie pan K. ze Stowarzyszenia "Pomost" i kiedy mu opowiedziałem tą ponurą historię, to lekko kręcił głową bo pana B. znał osobiście i twierdził, że ten się ekshumacjami nie zajmował. Oczywiście ja potwierdziłem swoją prawdę, bo pan B. mi się wcale nie przyśnił. Finał tej sprawy nastąpił po paru dniach, wtedy otrzymałem mail od pana K. z Pomostu, który mnie przeprosił bo właśnie ustalił, że pan B. istotnie kierował pracami ekshumacyjnymi na samym początku tej akcji. Reasumując stwierdzam, ze ja przedstawiłem prawdziwą historię, ale nie wynika z niej rzecz najważniejsza: co stało się z pamiątkami?
Sz. Kropaczewski
W roku 89 wróciłem po kilkunastu latach do Czerniejewa i rozpocząłem pracę w miejscowej chłodni owoców, praca tam była dwuzmianowa - 12 godzin do piątku, a z soboty na niedzielę 18. Jak z powyższego wynika, w domu to byłem gościem. Pewnego dnia udałem się tam gdzie nawet król chodzi piechotą, a że były to czasy gdy wolna Polska nie uporała się jeszcze z papierem toaletowym, to zwykle można tam było sobie poczytać gazetę. W takiej to sytuacji przeczytałem apel o zgłaszanie miejsc pochówku żołnierzy niemieckich z drugiej światówki, a że jak raz dobrze o takim miejscu wiedziałem, to po powrocie do domu siadłem do biurka, napisałem i zapomniałem o sprawie. Nie potrafię powiedzieć ile minęło czasu, ale na pewno kilka miesięcy, znowu byłem w pracy, gdy rozległ się dzwonek u drzwi (maszynownia nie była dostępna dla osób trzecich) i kiedy je otworzyłem, ujrzałem swego kilkuletniego synka w towarzystwie obcego mężczyzny. Jak się okazało, żona poleciła dziecku pokazać panu gdzie pracuję. Facet przedstawił się jako Andrzej B. kierownik prac ekshumacyjnych tutaj, a generalnie to dyrektor muzeum w Ż. Przybyły trzymał w ręku moje pismo i upewnił się czy to ja napisałem, a gdy potwierdziłem ten fakt, powiedział mi rzecz która mnie zamurowała. Właśnie SKOŃCZYLIŚMY trzydniową (!) ekshumację w miejscu przez pana wskazanym i chciałbym się dowiedzieć, czy nie kojarzy pan innych takich. Oświadczyłem, że niestety nie, ale jestem zadziwiony tym, że tak mnie potraktowano, a potem zapytałem: szczątki ilu ludzi odnaleziono i co odkryto przy tej okazji. Pan B. powiedział mi, że wykopano 35 poległych (dokumenty strony niemieckiej potwierdzające ten fakt są w moim posiadaniu) ale wszystko pojechało ciężarówką do Poznania, niemniej, on ma rozmaite drobiazgi osobiste w samochodzie osobowym którym tu przyjechał i chętnie mi to pokaże. Pan B. otworzył kufer i pokazał mi (miałem to w swoich rękach) nieśmiertelniki, sygnet z białego metalu (raczej nie srebrny) z monogramem, oraz inne drobiazgi. Kontynuowaliśmy rozmowę i pamiętam jego ekscytację dotyczącą misternego podrutowania kości poległych przez chirurga, bo przecież nie chodzi tutaj o żadne czynności katowskie. Po jakimś czasie ja zwróciłem się do Niemców z prośbą, aby w drodze rewanżu pomogli mi ustalić gdzie pochowano mojego dziadka zamordowanego na początku wojny, oraz podanie (na podstawie tych nieśmiertelników które widziałem) co to było za wojsko. Niestety, ale Niemcy odpisali mi, że ŻADNYCH TEGO TYPU RZECZY Z EKSHUMACJI W CZ. NIE OTRZYMALI! Skracając, w sprawę rozwikłania tej zagadki włączył się inny mieszkaniec Cz. i odszukał pana B. ale ten stwierdził, że on nigdy w Czerniejewie nie był! Całkiem nie dawno był u mnie pan K. ze Stowarzyszenia "Pomost" i kiedy mu opowiedziałem tą ponurą historię, to lekko kręcił głową bo pana B. znał osobiście i twierdził, że ten się ekshumacjami nie zajmował. Oczywiście ja potwierdziłem swoją prawdę, bo pan B. mi się wcale nie przyśnił. Finał tej sprawy nastąpił po paru dniach, wtedy otrzymałem mail od pana K. z Pomostu, który mnie przeprosił bo właśnie ustalił, że pan B. istotnie kierował pracami ekshumacyjnymi na samym początku tej akcji. Reasumując stwierdzam, ze ja przedstawiłem prawdziwą historię, ale nie wynika z niej rzecz najważniejsza: co stało się z pamiątkami?
Sz. Kropaczewski